Malaga i Nerja - co zwiedzić w 4 dni? Wspomnienia, zdjęcia, rady
Chciałabym znowu poczuć smak świeżej morskiej ryby w knajpce na plaży, wpatrywać się w spienione fale, z wiatrem we włosach wędrować po słonecznym wybrzeżu Malagi i Nerji. Otulona kocem drzemać na piasku i łapać pierwsze promienie wiosennego andaluzyjskiego słońca.
Przez kilkanaście lat rodzinne wyjazdy podczas wakacji były dla nas priorytetem - wakacyjnym must have.
Wspólne wycieczki, plażowanie, nurkowanie, morze, gry i zabawy, wieczorne spacery, zwiedzanie, olbrzymie lody ściekające po łokcie - to był cudowny czas radości i odpoczynku, rodzinnej integracji, bycia razem! Dzieci to doceniały i do dziś są wdzięczne za tamte chwile.
Gdy wyrosły, wreszcie można było zaplanować wyjazdy sam na sam!
PIERWSZA PODRÓŻ POŚLUBNA
ANDALUZJA - MALAGA - NERJA
LUTY 2019
Ostatnio ożyły we mnie wspomnienia. Zrodziło się pragnienie przeżycia tych chwil jeszcze raz. Zatęskniłam do zdjęć, spacerów, chodników lśniących czystością, uroczych uliczek i zakamarków pełnych nastrojowych knajpek i kawiarni.
Taka mała dygresja
Przy okazji przypomniałam sobie, że byłam wtedy o kilka kilogramów...starsza…
Marzę o tym, by tu jeszcze wrócić!
Możesz mi w tym pomóc! Będziesz moją motywacją! Usiądziesz ze mną na skrzydłach wspomnień, zapniemy pasy i polecimy!
Wspólnie wyruszymy w podróż, która już się odbyła, ale zaraz wróci. Dzięki Tobie! Razem zjemy śniadanie na dachu, przy szklance wina skosztujemy hiszpańskiego tapas, wyjdziemy na Gibralfaro, staniemy pod olbrzymią opuncją.
Obejrzymy zdjęcia! Poczujemy smak spełnionych marzeń. Niech Twoje też się spełnią!
Spis treści
1. Lot
2. Gdzie nocowaliśmy?
3. Pierwsze wyjście na miasto
4. Jaki był nasz plan?
5. Jaka jest Malaga?
6. Jakie są najbardziej znane zabytki w Maladze?
7. Spacer po wybrzeżu
8. Co to jest tapas?
9. Parki w Maladze
10. Nerja - całodniowy wyjazd
1. LECIMY DO MALAGI
Lecimy liniami lotniczymi Smartwings. Na ekranie cały czas wyświetla się nasza trasa. Podróż trwa około trzech godzin. Do Malagi przybywamy w godzinach wieczornych, więc wolimy zamówić sobie taksówkę.
Przy wyjściu z lotniska czeka na nas kierowca z tabliczką i widniejącym na niej trudnym nie tylko do wymówienia, ale też napisania naszym nazwiskiem - Brzóska. O dziwo, tym razem bezbłędnie!
Niesamowite, z iloma jego wersjami już się spotkaliśmy: Brzószka, Bżoszka, Bzrozska, Brzośka…
Moja sugestia, czyli jak by było taniej?
Taksówka była dosyć droga! W Maladze bardzo dobrze funkcjonuje o wiele tańsze i szybsze metro!
2. Gdzie nocowaliśmy w Maladze?
Nieopodal centrum, w zakamarku bocznej spokojnej uliczki wynajmujemy za jedną trzecią ceny (!) apartament dla...sześciu osób! A nas tylko dwoje...Rewelacja!
Do dyspozycji mamy parter i dwa piętra, do tego śródpiętro, dwie łazienki, kuchnię. Na samej górze znajduje się biała sypialnia z bielusieńką szeleszczącą pościelą i balkonikiem wychodzącym na śliczne białe podwórko.
I bardzo duuużo schodów do wejścia i zejścia! O matko, gdyby ktoś widział, jak po tych schodach złaziłam drugiego dnia z zakwasami w łydkach…
Moja sugestia, czyli jak by było prościej?
Następnym razem wolelibyśmy mieszkać jak najbliżej plaży - w hotelu ze śniadaniem lub w jednym z przecudnych domków z marokańskimi kafelkami.
3. Pierwsze wyjście na miasto
Mieszkamy w historycznej części. Do centrum mamy kilka minut. Zostawiamy bagaże i naszą pierwszą poślubną przygodę tylko we dwoje rozpoczynamy nocną randką pod granatowym niebem Andaluzji.
Malaga tętni życiem! Jak ja to lubię! Czuję jakąś wspólnotową więź z wszystkimi mijanymi osobami. Spacerujemy przecież po tych samych lśniących chodnikach, zachwycamy się pięknymi budynkami i przyklejonymi do nich uroczymi balkonikami, zaglądamy do tych samych kafejek, knajpek.
Jesteśmy przeszczęśliwi! Pełnymi garściami wchłaniamy klimat tego przepięknego, andaluzyjskiego miasta, w którym w rytmie flamenco nie tylko się tańczy, ale żyje!
Moja sugestia, czyli gdzie nie jeść kolacji?
Nie warto zatrzymać się w restauracji, w której widzimy niewielu gości. Będzie drogo i niezbyt smacznie...
TARGOWISKO ATARAZANAS
OLIWKI, FIGI I CZERWONE WINO
Wieczorami rozsiadamy się na wygodnej szerokiej sofie na jednym z półpięter naszego apartamentu. Delektujemy się smakiem fig i oliwek, kupionych na olbrzymim malagijskim targowisku Atarazanas, którego hala pochodzi z XIV wieku. Pijemy czerwone wino i ...googlujemy, by jak najlepiej zaplanować naszą hiszpańską przygodę.
4. Jaki był nasz plan?
Plan jest prosty: rano wypić kawę w którejś z kafejek, zwiedzić starą część miasta, zobaczyć zabytki, zaliczyć dłuuugi spacer po plaży, zatrzymać się w nadmorskiej knajpie, spacerować po malagijskich parkach, wieczorem wypić w barze piwo lub lampkę wina i skosztować hiszpańskiego tapas, które podaje się tutaj gratis! No i koniecznie pojechać do Nerji - białego miasta!
Malaga o poranku
Wyruszamy rankiem, po godzinie ósmej. Miasto dopiero budzi się do życia. Właściciele sklepików, kawiarni i knajpek rozstawiają stoliki, kładą na nie obrusy, kwiaty, wyciągają krzesła, rozciągają parasole.
Uśmiechamy się, widząc jak starannie szorują idealnie czysty bruk, z którego nie wahałabym się nawet...jeść! Wylewają na niego wielkie ilości wody i z czułą starannością myją obejście miotłą ze szmatą - jak w domu podłogę. Całe miasto lśni czystością.
W wypolerowanych chodnikach odbija się błękitne andaluzyjskie niebo. Stąpamy więc po niebie! Czujemy się jak w niebie! Malaga o le’!
Taka mała dygresja...
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że w miotle, szmacie i kuble z wodą też można dostrzec jakiś urok…
Kawa na dachu
Zamawiamy kawę i ciasto w kawiarence, która mieści się w wysokiej wąskiej kamienicy. Ma chyba z pięć pięter i wiele, wiele schodów, prowadzących na taras znajdujący się na dachu.
Dla wytrwałych czeka tu wielka sofa, stoliki i krzesła. W skrzynkach dzielnie przeżywają sukulenty. Ciekawe, ilu gości decyduje się na taką wspinaczkę i taszczenie tacki z kawą i ciastem po tylu krętych schodach?
Jesteśmy sami. Widok zapiera dech! Niesamowity początek dnia! Nieliczne promienie słońca przedzierające się między płynącymi po niebie kłębami granatowych chmur, raz po raz zatrzymują się na jakimś czerwonym dachu, jakby chciały wskazać miejsca, których nie wolno nam pominąć!
Moja sugestia, czyli jak zaoszczędzić czas?
Śniadanie lepiej zjeść w hotelu lub samemu coś naprędce przygotować. Przy kawie i ciastku można usiąść kiedykolwiek! Kawiarenek jest tutaj dużo!
5. Jaka jest Malaga?
Malaga jest jednym z najstarszych miast europejskich. Jej historia sięga wieków sprzed naszej ery. Wyobrażam sobie, że każdy kamień, cegiełka czy wypolerowana tysiącami stóp kostka brukowa skrywa jakąś tajemnicę.
Wierzę, że w podmuchach wiatru krążą tu duchy przeszłości i powietrze też jest przesiąknięte historią!
Niestety tak nie jest...Wojny i oblężenia przyczyniły się do zniszczenia większości zabytków, ale i tak to, co zostało lub było wybudowane później robi wrażenie!
Puente de los Alemanes oraz kościół SANTO DOMINGO DE GUZMAN |
Budynek arcybractwa "Kroki nadzieja" ARCHICOFRADIA DEL PASSO Y LA ESPERANZA |
Przykład wpływów arabskich w architekturze Malagi |
KOŚCIÓŁ NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA JEZUSA
Iglesia del SAGRADO CORAZÓN |
W kościele właśnie rozpoczyna się msza, ludzi niewiele, siadamy w ławce. Msza odprawiana jest chyba w jakimś całkowicie odległym dla nas języku. Arabskim? A może celebrujący to misjonarz i jego hiszpański tak brzmi?
Nasze uszy generują tylko znane nam szeleszczące “sz” i charczące “ch”...
Zostajemy jednak do końca, by podejść do Stołu Pańskiego i w podzięce złożyć hołd Temu, przed którym ślubowaliśmy kiedyś miłość, wierność i uczciwość dozgonną w naszym niewielkim kościele oo jezuitów!!! Duch zawiał…
Moja sugestia - mniej znaczy więcej!
Nie warto kurczowo trzymać się planu! Wyjazd ma być czasem odpoczynku, wyluzowania, a nie zaliczania kolejnych punktów programu! Nie zobaczyliśmy w Maladze wszystkich zabytków. Nie zdążyliśmy zwiedzić muzeum Picassa i wiele innych…
6. Jakie są najbardziej znane zabytki w Maladze?
To katedra Wcielenia w Maladze, twierdza Alcazaba, zamek Gibralfaro oraz teatr rzymski. Otoczone arabskimi murami stanowią całość, której nie sposób pominąć.
KATEDRA WCIELENIA W MALADZE
Królująca nad miastem, monumentalna katedra Wcielenia - Santa Iglesia Catedral czyli Basilica de la Encarnatión, z uwagi na brakującą drugą wieżę nazywana jest przez mieszkańców Malagi La Manquita - Dama z jednym palcem...
Nie dokończono bowiem jej budowy, rozpoczętej w XVI wieku i trwającej przez 250 lat!
Katedra jest więc mieszanką kilku stylów: gotyku, renesansu i baroku. Ma 48 metrów wysokości. Przyjęło się, że żadnemu budynkowi nie wolno jej przewyższyć. A może nie wypada? Wszak to dama przecież!
Moja sugestia - zwiedzaj w niedzielę!
Warto zaplanować wyjazd tak, by zwiedzanie zabytków przypadło na niedzielę - wtedy wstęp do większości z nich jest darmowy! Przy okazji pójścia na niedzielną mszę świętą, można zobaczyć wnętrze katedry!
Taka mała dygresja...
Pomimo tego, że katedrze Wcielenia brak symetrii, co bądź co bądź wprowadza niezamierzony architektoniczny dysonans, robi na nas wrażenie!
Niedoskonała, a jednak piękna?
Przecież nie ma drugiej wieży! Takie zaniedbanie, brak dopięcia na ostatni guzik. Ktoś tutaj nie podołał wyzwaniu, zrezygnował, zabrakło mu sił, środków, źle rozplanował? Porażka...
Brak drugiej wieży - to brak
Jedna wieża - to jednak coś
Czy to dobrze, czy to źle?
Kwestia punktu widzenia...
Czasami wydaje nam się, że musimy mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Stawiamy sobie poprzeczki, do których nie dorastamy, a gdy musimy zrezygnować z nadmiaru zadań, czujemy się sfrustrowani, twierdząc, że to porażka.
Umieć dziękować za to, co było nam dane, to nie porażka!
W uznaniu własnej niedoskonałości nie ma słabości, lecz głęboka pokora! Wtedy doskonały On pochyla się nad ludzką ułomnością. I się uśmiecha, spoglądając z góry na “damę z jednym palcem”...
Moja sugestia czy pytanie?
Doceniasz siebie takiego, jakim/jaka jesteś? Na czym się bardziej koncentrujesz: na swoich niedoskonałościach czy zaletach?
ZAMEK GIBRALFARO, TWIERDZA ALCAZABA, TEATR RZYMSKI, ARENA PLAZA DE TOROS
Chociaż wejściówki do wyżej wymienionych obiektów, prócz teatru rzymskiego, do którego wstęp jest wolny, kosztują tylko kilka euro, z braku czasu decydujemy się na zwiedzanie tylko z zewnątrz, postanawiając, że koniecznie musimy tu jeszcze wrócić!
Mijamy palmy i rozrośnięte krzewy kwitnącej lantany, robiąc zdjęcia na tle olbrzymiej, kwitnącej już różowej bugenwilli, pnącej się po ruinach, których kamienie być może pamiętają nawet czasy zdobycia Malagi przez Maurów.
Wspinamy się po niekończących się schodach, mijając solidne baszty.
Wreszcie wychodzimy na szczyt XIV wiecznego Castillo de Gibralfaro, podwójnymi murami połączonego z twierdzą Alcazaba.
Oj, poczuję następnego dnia zakwasy w łydkach, gdy rankiem będę schodzić po schodach naszego dwupiętrowego apartamentu!
Arena PLAZA DE TOROS |
Na samej górze, wita nas wiatr, który pewnie z samego Sierra Nevada przybył tutaj i chce porwać moje włosy, a mężowi czapkę...Spoglądamy na miasto. Widzimy arenę Plaza De Toros. Jest olbrzymia - kilka razy w roku ponad 9 tys. ludzi przychodzi tu, by obejrzeć corridę!
7. Spacer po wybrzeżu
COSTA DEL SOL
PLAYA LA MALAGUETA
Przechodzimy przez historyczną część miasta i zmierzamy w kierunku centralnej plaży w Maladze La Malagueta, jednej z wielu na Costa del Sol - Wybrzeżu Słońca, ale najbardziej wyszukiwanej przez turystów, a to z powodu olbrzymiego napisu “malagueta”.
Na opustoszałej szerokiej plaży - bo to dopiero połowa lutego - łapiemy jakiegoś turystę, by sportretował małżeństwo ze stażem, pstrykając drugie pozowane pamiątkowe zdjęcie.
Pierwsze takie, zrobione w dniu ślubu, wisi w białej ramce w naszej sypialni, z tym, że zamiast złocistej plaży w tle, jest z nami wiekowa brzoza, z której być może młode “brzóski” i ich latorośle czerpią jakąś tajemniczą brzozową moc…
PLAYA EL DEDO
Wyruszamy w długi spacer wzdłuż malagijskiego piaszczystego wybrzeża. Chcemy dojść aż do plaży El Dedo, czyli palca, z napisem na wzór “malagueta”, najbardziej na południe wysuniętej części Malagi.
Przed nami zatem kilkanaście kilometrów pieszej wędrówki, licząc drogę tam i z powrotem. To dosyć dużo, zważywszy, że większość trasy przejdziemy po grząskim piasku.
Zdejmujemy buty, by czuć pod stopami chłodny o tej porze, wilgotny piasek. Czasami pozwalamy zimnej słonej wodzie musnąć nasze łydki. Patrzymy wtedy, jak fala zaciera ślady naszych stóp. A może zabiera je w morską dal, na inną plażę? Może je tam gdzieś kiedyś odnajdziemy?
Pogoda jest słoneczna, lecz wietrzna. Często uciekamy przed zuchwałymi falami, nazbyt rozochoconymi przez lutowy wiatr. Kryjemy się przed nim w zakamarkach wielkich głazów.
Znajdujemy wygodne zaciszne miejsce, by pomilczeć we wspólnym dziękczynieniu, dla którego trudno szukać odpowiednich słów, a które tak łatwo dostrzec w blasku spojrzenia ukochanej osoby.
Moja sugestia, czyli szkoda, że mieszkaliśmy tak daleko…
Każdego dnia musieliśmy przebyć w sumie cztery kilometry, licząc drogę tam i z powrotem, by dostać się do plaży i wrócić do naszego lokum. Po całodziennych wypadach nie mieliśmy siły, by zaliczyć jeszcze wieczorny spacer po plaży. Na szczęście w starej części Malagi panowała tak wspaniała atmosfera, że nawet nam to zbyt nie przeszkadzało, ale wiem, że komuś mogłoby to przeszkadzać.
BULWAR NA COSTA DEL SOL I SMACZNA RYBA
W końcu docieramy do miejsca, w którym plaża łączy się z bulwarem. Zachwycam się urokliwymi domkami, marzę, by następnym razem zamieszkać w jednym z nich i codziennie móc dotykać gładkich barwnych marokańskich kafelek. Jakże chciałabym mieć takie w swoim domu! Kto wie…
Rozglądamy się za jakąś knajpką. Zatrzymujemy się w nadmorskiej tawernie na czas zimy osłoniętej foliami, chroniącymi przed zimnem i wiatrem. Próbujemy zrozumieć hiszpańskie nazwy tutejszych przysmaków, białą kredą wypisanych na czarnej tablicy.
Nasz wzrok zatrzymuje się przy jednym i tylko domyślnie zrozumiałym dla nas słowie “sardynki”.
Kelner krzywi się, widząc nasz wybór i wskazuje akwarium, w którym nieświadome swego losu pływają żywe jeszcze owoce morza…Wybieramy jeden z nich i zza foliowych okien, popijając piwo, patrzymy, jak się takie coś przyrządza.
Wszystko dzieje się na plaży, na wolnym ogniu, na świeżym powietrzu pachnącym słoną morską wodą. Czas leci wolno, tylko fala falę goni...
Przygotowanie jedzenia i jego spożywanie należy przecież celebrować, więc nikt się tutaj nie spieszy, nam też niespieszno. Poddajemy się atmosferze rytualnej nadmorskiej niespieszności.
Luzujemy!
Śmiejemy się, rozmawiamy o głupotach i ukradkiem obserwujemy wesołe młode towarzystwo przy sąsiednim stole.
Zamawiają straszne, jak dla nas, ilości jedzenia! Zastanawiamy się, ile czasu im zajmie, nim je pochłoną? Jak długo będą tu siedzieć? Do zmierzchu?
W południowych krajach nadmorskich, wspólne spożywanie posiłku to nie tylko pragmatyczne zaspokajanie głodu, lecz spotkanie przyjaciół przy jednym stole, to okazja do rozmów
To towarzyskie wydarzenie, na które warto wygospodarować czas!
Nie mogę sobie przypomnieć, czy widziałam w Maladze jakieś okienko z fast foodami...
Moja sugestia, czyli zwolnij tempo!
Nie wiem, co nas ciągle goni? To jakiś nałóg? Jak wejdziesz to hiszpańskiej czy innej nadmorskiej tawerny, posiedź dłużej, delektuj się potrawami, zamów więcej niż jedną. Niech czas płynie wolno!
TAAKA RYBA...
Dobrze, że zamówiliśmy tylko jedną rybę (czemu kucharz szczerze się dziwił…) Jest pyszna! Rozkosz dla podniebienia!
No i znowu zaskakujemy kelnera, który nie może zrozumieć, dlaczego nie zamawiamy deseru, skoro tak nam tutaj smakuje…
Na pocieszenie zgadzamy się na kieliszek tutejszej wódki, po czym kontynuujemy swój kilkunastokilometrowy spacer pod słonecznym niebem Malagi w wiernym towarzystwie śródziemnomorskiego wiatru szalejącego w rytmie flamenco.
Wieczorne "piekiełko" i andaluzyjskie tapas
Oczywiście nie wzięłam nakrycia głowy! Mam tylko opaskę, która chroni moje uszy przed wiatrem i zasłania część czoła.
Przecież dopiero luty, więc jeszcze krótkie opalanko na ławeczce. Jakie to przyjemne, gdy twarz głaszczą promienie zachodzącego słońca, a wyciągnięte nogi znajdują chwilę wytchnienia.
Na efekt nie muszę długo czekać. Wieczorem widzę w lustrze swoje zarumienione policzki. Piecze jak diabli! Spryskuję twarz zimną wodą i nakładam grubą warstwę makeupu. Bez skutku...
Z odbicia w lustrze nadal spogląda na mnie klaun z białą opaską w górnej części czoła…Cóż, trudno. Nie przejmuję się tym zbytnio. W świetle miejskich latarnii oraz licznych oślepiających iluminacji nikt nie zwróci na to uwagi. W mieście jest widno jak za dnia!
Tak mnie spiekło... |
Rześkie powietrze skutecznie ochładza nie tylko nasze podsmażone twarze, ale i ciało. Robi mi się zimno. W najbliższym sklepiku kupuję ciepły szalik...Mam go do dziś, choć już go nie noszę…
Rozglądamy się za jakąś klimatyczną knajpką. Wybieramy tę, gdzie jest najmniej wolnych stolików. To znak, że smacznie, nie najdrożej i szybka obsługa.
Siadamy przy jednym. Nasza rozmowa tonie we wszechobecnym gwarze. Ku naszemu zdziwieniu, stwierdzamy, że do naszych uszu dobiega przeważnie język hiszpański. Nie rozumiemy nic a nic…
Ukradkiem spoglądamy na sąsiednie stoły i zamawiamy pyszne ziemniaczane i serowe krokiety, które popijamy zimnym hiszpańskim piwem.
8. Co to jest Tapas - andaluzyjska przekąska?
Tawerna UVEDOBLE w pobliżu teatru rzymskiego - tak nam się tu podobało, że byliśmy tutaj dwa razy!!! |
Ciekawostką kulinarną andaluzyjskich knajp i barów są różnego rodzaju przekąski, które noszą tu nazwę tapas.
Co to takiego? Wyobraź sobie krasnoludka, który otrzymuje swoją dzienną porcję jedzenia, a zrozumiesz...
Te urocze miniporcyjki nazwaliśmy z mężem “tapasiątkami”. Podawane są w maleńkich glinianych miseczkach lub na talerzu.
Mogą to być kawałki mięsa lub sera, warzywa, owoce, krokieciki, risotto, gulasz, nawet placki ziemniaczane, cokolwiek!
Pamiętam, jak byliśmy w szoku, gdy za tapas i dwie szklanki piwa zapłaciliśmy tylko 4 euro!
Moja sugestia, czyli jak w bonusie otrzymać tapas?
Na internetach czytaliśmy, że w Andaluzji do lampki wina lub szklanki piwa, otrzymuje się gratis miseczkę lub zestaw tapas! Rzeczywiście tak jest: zamiawiasz trunek, a na twoim stoliku z automatu pojawia się tapas!
9. Parki w Maladze
PARQUE DE MÁLAGA oraz PASEO DE LOS CURAS
To oazy w środku miasta! Andaluzyjskie niebo nad Malagą jest pogodne przez około 320 dni w roku. Średnia temperatura waha się w granicach 18 stopni Celsjusza.
Schronić się przed upałami, odpocząć od gwaru miasta, usiąść na ławeczce lub zjeść lunch na trawie można w Maladze w kilku parkach, przypominających małe dżungle nie tylko z wyglądu, ale też dźwięku.
Nad naszymi głowami czasami przelatywały barwne papugi. Ich skrzek dolatywał aż do plaży!
Parki mają formę ogrodu, deptaka, parku, szlaku czy bulwaru oraz charakterystyczny mikroklimat.
Trafiliśmy na nie całkiem przypadkowo: raz podczas schodzenia z tarasu widokowego na wzgórzu Gibralfaro, innym razem w drodze powrotnej z długiej przechadzki po plaży, a nawet podczas przechodzenia na drugą stronę szerokiej drogi.
Na deptaku mieścił się duży park, gęsto zadrzewiony palmami, z licznymi rabatami, na których rosło wiele tropikalnych “perełek” sięgających czasem samego nieba!
Dobra wiadomość dla tych, którzy lubią korzystać z siłowni!
W parkach, na wybrzeżu czy tuż obok deptaka kilka razy mijaliśmy siłownie na świeżym powietrzu.
OGRÓD BOTANICZNY,
KICZOWATA ALTANA I PYSZNE KUMKWATY
W pobliżu Malagi znajduje się olbrzymi ogród botaniczny, jeden z największych w Europie. Wiele się o nim naczytałam na internetach i tak byłam napalona, że ubłagałam męża, byśmy pojechali zobaczyć na własne oczy ten istny cud świata…
Nie wiem, czy to z powodu wczesnej pory roku, ale z całego ogrodu jedyne wrażenie zrobiła na nas jego liściasta część z olbrzymimi drzewami o pniach i konarach, które wyglądały, jakby nagle zastygły w amoku szaleńczego flamenco.
Humoru nie poprawiły nam zwisające wszędzie, kołyszące się liany. Miałam wrażenie, że wszystko się przeciwko nam sprzysięgło, a głupie liany złośliwie bimbają sobie ze mnie.
Rosnące między nami napięcie ostudziły nieco strumyki i wodospady pojawiające się nie wiadomo skąd i figlarnie znikające w buszu soczystej tropikalnej zieleni.
I to by było na tyle…
Rabaty z sukulentami i kaktusami prezentowały się nie najlepiej. Były słabo obsadzone, zaniedbane i wyglądały strasznie sztucznie, biała altana kiczowato i tylko zrobienie kilku głupawych fotek uratowało nas przed złym humorem i...drobną sprzeczką...I kto postawił na swoim?
Taka mała dygresja...
Była kiedyś taka jedna, co też miała siłę przekonywania...
Kuszące owoce...
Zszedłszy ze ścieżki, by wrócić na skróty, przypadkiem znaleźliśmy się w niewielkim sadzie, gdzie rosły drzewa wielkości naszych wiśni. Ich pomarańczowe owoce wyglądały jak miniaturowe mandarynki o kształcie małych śliwek lub podłużnych orzechów.
To kumkwaty. Mają pyszną aromatyczną skórkę. Zjada się je w całości. Są bardzo smaczne, chyba że komuś przeszkadza gorzki smak licznych drobnych pestek. Mnie to nie przeszkadza.
Mam ochotę podkraść jedną.
Taka moja dygresja...
Była kiedyś taka jedna, co...
Nieładnie. Każde dziecko wie, że owoców z nie swoich drzew bez pozwolenia się nie zrywa. Można najwyżej zebrać z ziemi, by dar Boży się nie zmarnował, co też uczynił mój mąż! Jak to dobrze, że go mam…
No i zjedliśmy trochę tych kumkwatów na pocieszenie nasze i trochę jako zadośćuczynienie za nieudaną wycieczkę!
Moja sugestia, czyli co z tym ogrodem botanicznym?
Sama nie wiem...Może o innej porze roku, ogród botaniczny zrobiłby na nas większe wrażenie? Myślę jednak, że godzina tam i z powrotem nie była tego warta, gdy w samej Maladze jest tyle przepięknych parków z bogatą roślinnością!
10. NERJA - całodniowy wyjazd
Od Malagi oddalona jest jakieś 60 km. Jedziemy autobusem firmy przewozowej ALSA. Podróż trwa niecałe półtorej godziny. Autobusy jeżdżą bardzo często.
Frigiliana "pueblo blanco" |
Po drodze mijamy niewielkie wzgórze z tysiącami białych domków. To Frigiliana, którą niestety znamy tylko ze zdjęć. Nie szkodzi - kolejna motywacja, by tu wrócić!
Moja sugestia - zabukuj sobie godzinę powrotu
Najlepiej zaraz po przyjeździe do Nerji, w budce na przystanku od razu zamówić godzinę kursu powrotnego i kupić bilet!!! Nie wiedzieliśmy o tym i było trochę spiny...
Frigiliana i Nerja, czyli “pueblos blancos” są charakterystycznymi dla tego regionu białymi mieścinami, rozsianymi po całym wybrzeżu Costa del Sol.
Jaka atmosfera panuje w Nerji?
Nerja, po arabsku NERIXA, czyli “wiosna w pełni”, dawna rybacka wioska, jakich tutaj wiele, dziś jest niewielkim andaluzyjskim miasteczkiem o łagodnym klimacie, zgrabnych śnieżnobiałych domkach ozdobionych mozaikami i knajpkach wtulonych w zakamarki krętych wąskich uliczek, w których nikt się nie spieszy.
Tutaj czas płynie wolno, a zwyczajne malowanie futryny jest okazja do towarzyskiego spotkania i przyjacielskich pogawędek.
Taka mała dygresja...
Przecież zawsze przyda się ktoś do przytrzymania drabiny czy podania wiadra z farbą!
Pierwsze zakupy w Nerji...
Nim rozpoczniemy penetrację Nerji, prawie że wyskakując z autobusu, udajemy się do najbliższego marketu. Przyjemna klimatyzacja działa na nas kojąco. Biegamy między półkami w poszukiwaniu środka, który ostudzi nasze przypieczone poprzedniego dnia twarze. Czujemy się jakby otumanieni. Boli nas głowa.
Chyba na Costa del Sol nabawiliśmy się lekkiego udaru...Kupujemy żel z pantenolem i wklepujemy grubą warstwę w policzki i czoła, by poczuć ulgę…Czynność tę powtarzamy później kilka razy!
Nie mogąc się doczekać błogiego chłodzącego działania żelu, zatrzymuję się przed pierwszym napotkanym straganem i ze stosu kapeluszy wyciągam ten z największym rondem.
Oczywiście najdroższy…Płacąc za niego, mąż nawet nie mrugnął okiem. Kochany jest!
To był chyba najbardziej desperacki zakup w moim życiu…Kapelusz mam do dziś. Solidnie wykonany i ozdobiony muszelkami jest dla mnie cenną pamiątką.
Zabrałam go z sobą na nasze kolejne nadmorskie wojaże, lecz bardziej dla stylu, niż ze względów praktycznych, bo jest mi w nim za ciepło. Za to wakacyjny look podkręca idealnie!
Z przysłowiowym kwiatkiem na kożuchu, gdyż piękny nowy kapelusz w ogóle nie pasuje do pikowanej kurtki i szalika, chroniących przed chłodnym wiatrem, ale za to w dobrym humorze, łapię męża pod rękę, zawierzając jego orientacji oraz intuicji, które zawsze znajdują drogę do celu.
Tym razem jest nim Balkon Europy.
Taka mała dygresja...
Jeśli chodzi o mnie, to mam wrażenie, że natura postanowiła spłatać mi figla, obdarowując mnie bonusem w postaci przedrostka “-dez” przed słowem orientacja…
Co widzieliśmy w Nerji?
IGLESIA DE EL SALVADOR
Podążając w kierunku Balkonu Europy, przechodzimy przez plac z zabytkowym kościołem św. Salvatora. Niestety ten barokowy obiekt, w którego wnętrzu sztuka muzułmańska przeplata się z chrześcijańską, jest zamknięty. Oglądamy więc tylko barwne płytki ceramiczne na froncie kościoła i podążamy w kierunku szerokiej promenady.
BALCÓN DE EUROPA SIERRA ALMIJARA
Balkon Europy w Nerji - promenada z szerokim tarasem widokowym, mieszczącym się na szczycie olbrzymiego klifu, który niczym statek wydaje się właśnie wypływać na wzburzone otwarte morze.
Klif jest tak wysoki, że chyba najbardziej rozigranym falom Morza Śródziemnego, braknie sił, by tutaj zerknąć. Nie dziwota, że czasach starożytnych stała na nim mauretańska forteca.
Widok panoramy z Balcón de Europa jest zjawiskowy! Z lewej strony widzimy granatowe kłębowisko chmur unoszące się nad majestatycznym pasmem górskim Sierra Almijara. Przed nami, aż po horyzont, rozciąga się bezkres morza.
Spoglądając z góry widzimy brzeg wybrzeża, które misternie wyrzeźbione przez wdzierającą się od wieków w głąb lądu wodę, tworzy liczne skalne zatoczki z uroczymi małymi plażami, do których raz po raz w podskokach przybywa fala, rozpryskuje się o kamienie i spieniona szybko ucieka w turkusową, przejrzystą morską toń.
PLAYA DE CALAHONDA
W Nerji i okolicach jest bardzo dużo plaż - raj dla spragnionych kąpieli morskich i słonecznych, surfingowców, nurków i lubiących adrenalinę, gdy nagle podczas przypływu, w głębinach morza, wraz z ręcznikami znika sucha plaża…
Zdejmujemy buty i po stromych schodach prowadzących z Balkonu Europy, boso schodzimy na znaną z pocztówek malowniczą plażę w Nerji - Playa de Calahonda.
Ponieważ wieje wiatr, a fale są nieco większe, zdejmujemy ubrania i w strojach kąpielowych, trzymając swój dobytek wysoko nad głową, znikamy w labiryncie skał i wielkich porozrzucanych głazów, tworzących śliczne zakamarki.
To była istna droga z przeszkodami. Trochę się bałam, że poślizgnę się na jakimś wystającym mokrym kamieniu. Czasem stąpaliśmy po mokrym grząskim piasku, czasem musieliśmy się spieszyć, by minąć odbijającą się od skał słoną spienioną wodę i nie zmoczyć naszych ubrań.
Morze huczało tu jakoś groźnie, a ja wyobrażałam sobie, że zaraz połknie mnie jakaś fala i już nikt mnie nigdy nie znajdzie…
W rzeczywistości droga nie była aż tak straszna. Wreszcie, wiedzeni szóstym zmysłem mojego męża, który urodził się chyba z gipiesem, wychodzimy na śliczną małą plażę.. Nikogo tutaj nie ma - nie dziwota - niewielu by się ośmieliło…
Miejsce jest tak schowane, że nawet wiatr nie wie, jak tu dotrzeć. Zostawiamy rzeczy na piasku i biegniemy zanurzyć przynajmniej nogi. Cieszę się jak dziecko. Morze traktuje nas po przyjacielsku. Duże spienione fale wyrozumiale zostawia na pobliskich głazach i spokojne przypełza po piasku, by delikatnie łaskotać nasze stopy.
Plażę otaczają wysokie, trochę kruszące się skały. To pewnie pod wpływem zimowych wiatrów i wzburzonego morza, wgryzającego się głęboko w ląd. Podziwiam odkryte korzenie drzew i krzewów, które uparcie trwają na stanowisku, zabezpieczając wysoki skalisto-piaszczysty brzeg przed osunięciem.
W górze zdjęcia widać Balkon Europy |
Na pierwszym planie krzew dzikiej malwy |
Dostrzegam wąską dróżkę, więc postanawiam trochę pomyszkować. Mijam olbrzymie, stare, czasem zeschnięte opuncje i sukulenty. Nie rozpoznaję dzikiej malwy, która, jak widać, nie ginie pod wpływem przymrozku, ale zamienia się w krzew! Nie idę zbyt daleko. Boję się natknąć się na węża, drzemiącego na rozgrzanych kamieniach.
Wracam pospiesznie i dołączam do swojego ukochanego męża, zapatrzonego, trwającego w milczącej zadumie i w wodzie sięgającej po kostki. I tak w ciszy, przy akompaniamencie miarowego szumu rozigranych dalekim wiatrem fal, po raz kolejny celebrujemy podarowany nam wspólnie przeżywany, upragniony czas bycia tylko we dwoje.
Tapas i dwie lampki wina w Nerji
Słońce wędruje po niebie przed siebie…
Niestety, to nie ta pora roku, gdy dzień wygrywa ze zmierzchem. Czas się posunął, pora wracać. A nuż przypływ odetnie nam drogę powrotną...Pragniemy połazić jeszcze po uliczkach białej Nerji, by znaleźć niedrogą knajpkę i zobaczyć, czy tu również do tapas podają wino gratis?
Schodzimy z głównego traktu i skręcamy w boczną uliczkę. Naszą uwagę przykuwają dwa wysokie krzesła, stojące przed jednym z barów.
Przez duże witryny widzimy jego wnętrze oraz wiele pojemników z wszelakimi pysznościami! Zamawiamy dwie lampki wina po chwili wraz z nimi na naszym stoliku pojawiają się również “tapasiątka”. Majdając beztrosko nogami zwisającymi z wysokiego stołka, delektuję się smakiem hiszpańskich specjałów.
Chcemy tu wrócić!
Śliczna biała Nerja, dawna osada rybacka, choć jest niedużym miasteczkiem, ma bogatą historię i wiele perełek do obejrzenia. Zgodziliśmy się jednomyślnie, że wrócimy tu kiedyś na kilka dni, by ją prawdziwie zwiedzić.
Nerja to świetne miejsce, z którego można robić wypady po okolicy, a nawet wyjazdu na jednodniową wycieczkę do “naszej” Malagi!
Moje marzenie, czyli kiedyś tu wrócimy!
Jeżeli kiedy wrócimy do Nerji, a mam nadzieję, że tak, spędzimy tu cały urlop! Na miejscu i w okolicach jest wiele ciekawych miejsc, które chciałabym zobaczyć!
Hasta luego, pueblo blanco!!!
Do zobaczenia wkrótce, białe miasto!
Ten wyjazd to było ukoronowanie naszego urlopu, wisienka na torcie! Koniecznie chciałam jej skosztować i dobrze, że nie odpuściłam, choć, jak to czasem w życiu bywa, przed wyjazdem oboje poczuliśmy jej słodko-cierpki smak, musiałam bowiem trochę pożonglować argumentami i robić maślane oczy, nim mąż się ugiął…
Później, całując mnie w policzek, dziękował mi za słodki smak wisienki. Odwzajemniłam pocałunek, oczywiście bez nuty cierpkości!
Moja polecajka, czyli gdzie znajdziesz więcej informacji?
Przygotowując się do wyjazdu, wiele ciekawych i przydatnych informacji znaleźliśmy na poniższych stronach:
https://www.wakacje-hiszpania.pl/Malaga-miasto/artykuly/darmowe-atrakcje-w-maladze
https://klubpodroznikow.com/relacje/europa/1824-malaga-andaluzja
https://okiemturysty.pl/nerja/
Komentarze
Na pewno będziecie zadowoleni. Kwestia jedynie taka, na czym wam zależy. Ale wnioski można wyciągnąć.